niedziela, 30 kwietnia 2023

7 lat bez papierosa!

Siedem lat temu, 29 kwietnia 2016 roku zapaliłam ostatniego papierosa. To dla mnie niesamowicie ważna rocznica, bo kiedy to wszystko się działo (czyli postanowienie o rzucaniu palenia i wprowadzenie tej decyzji w życie) nie byłam w ogóle pewna, czy się uda. Wygląda na to, że się udało! Nadal nie palę.

Jak sądzicie, zasłużyłam na gratulacje?


Rzadko już zaglądam na tego bloga, ale widzę, że są osoby, które go czasem odwiedzają i czasami pytają, czy nadal nie palę. Tak. Od siedmiu lat :) Nadal też biegam, pływam i ćwiczę. Na zdjęciu jestem przed poranną przebieżką podczas urlopu, z którego dziś właśnie wróciłam do domu.
Cała historię, jak to się z tym rzucaniem palenia odbyło, możecie przeczytać postach.

Pochwalcie się też koniecznie w komentarzach, jeśli i Wam udalo się rzucić palenie. Jestem bardzo ciekawa, jak sobie radziliście. Pozdrawiam Was ciepło!

niedziela, 27 października 2019

A jak to jest teraz

Nie palę od 30 kwietnia 2016 roku. Trudno powiedzieć, czy to dużo czy mało. Te trzy i pół roku bez papierosa dużo mnie nauczyły o uzależnieniach (być może dzięki temu jestem lepszym terapeutą) i o mnie samej (na pewno dzięki temu lepiej znam siebie i więcej wiem o swoich emocjach).

Nadal myślę o rzuceniu palenia w kategoriach ogromnego osiągnięcia życiowego. Jest to jeden z moich kilku największych sukcesów.

Każdy, kto kiedykolwiek borykał się z jakimkolwiek nałogiem wie, że samo podjęcie decyzji o pożegnaniu z ulubioną substancją, a co dopiero wcielenie tej decyzji w życie, to nie lada wyczyn. Nie powiem, że mi się "udało", bo był to systematyczny, regularny wysiłek radzenia sobie z głodami nikotynowymi w tych wszystkich momentach, gdy potwornie chciało mi się palić, wysiłek ogarniania emocji bez nikotynowego wsparcia i wreszcie wysiłek przypominania sobie nie tylko dlaczego podjęłam taką decyzję, ale i podtrzymywania jej w tych momentach, gdy pokusa była duża.

Tak, dokonałam tego wyczynu i jestem z siebie cholernie dumna. Bo gdy zaczynałam, nie wiedziałam, czy dam radę.

Na rynku w Bielsku-Białej, podczas październikowego urlopu.
Bardzo lubię to zdjęcie

Niesamowite podziękowania powinien przyjąć mój ówczesny ginekolog, który podczas wizyty bardzo jasno i konkretnie poinformował mnie o możliwych konsekwencjach wynikających z palenia w połączeniu z antykoncepcją hormonalną. To nie tak, że wcześniej nie wiedziałam i nikt mnie nie informował. Oczywiście, że wiedziałam, że paląc paczke lub dwie dziennie mogę dostać raka płuc, POCHP, zakrzepicy i udaru. Umiem czytać ulotki.

Jednak wiedza nie chroni, nikogo, nawet terapeuty uzależnień. Mechanizm iluzji i zaprzeczeń w połączeniu z mechanizmem nałogowego regulowania emocji to potężna siła, która trzyma w uzależnieniu. A kontynuowanie nałogowej czynności mimo świadomości szkód to wszak osiowy objaw uzależnienia. Więc jak każda uzależniona osoba starannie lekceważyłam tę wiedzę, nie myśląc na co dzień o możliwych skutkach.

Pan doktor zdołał się przebić przez ścianę tych moich nałogowych mechanizmów, być może dlatego, że mnie nie straszył. Po prostu stwierdził, że jego obowiązkiem jest mnie poinformować, nawet jeśli twierdzę, że te informacje już znam. I poinformował. Spokojnie, z szacunkiem, stwierdzając, że mnie pozostawia decyzję, co ja z tym zrobię. Gdyby mnie straszył, albo szantażował, że nie wystawi recepty, nic by z tego nie wynikło.

Po wyjściu od niego kupiłam w aptece Desmoxan. Przeleżał w szufladzie miesiąc, aż w końcu zdecydowałam, że to już. Że te dzień jest równie dobry jak każdy inny. Dzień zerowy wyglądał tak ->

A potem mijały kolejne dni i tygodnie, opisywane skrupulatnie tutaj na blogu. Potem pisałam coraz rzadziej, wszak nic specjalnego się nie działo, a to, że nie palę przestało być sensacją dla moich znajomych i dla mnie samej.

Po całej akcji została mi spora nadwaga, bo pozwoliłam sobie na jedzenie wszystkiego i w dowolnych ilościach, tylko żeby odegnać głód nikotynowy, więc przytyłam naprawdę sporo. Zawsze byłam raczej drobna (gdy honorowo oddawałam krew zawsze się dopytywali, czy aby na pewno ważę powyżej przepisowych 50 kilogramów i nie dowierzając stawiali mnie na wadze), więc przybranie kilkunastu kilogramów było bardzo widoczne. Nie podobałam się sobie ważąc 68 kilo i mając tyłek tak rozrośnięty, że nie miałam się w co ubrać, bo przecież od ponad 20 lat nosiłam zawsze ten sam rozmiar ciuchów czyli 36. Tyle, że to nagle przestał być mój rozmiar i musiałam wymienić pół szafy. Zostawiłam jedynie niektóre ulubione spodnie z nadzieją, że kiedyś schudnę.

Wiedziałam, że żrąc chrupki, słodycze i inne pogryzajki, aby radzić sobie z głodem nikotynowym, przytyję. To była świadoma decyzja, bo pozbycie się nałogu stanowiło w tamtym okresie absolutny  priorytet. Poza tym zawsze ufałam swojemu ciału, więc wierzyłam, że pomalutku, pomalutku wrócę do dawnej wagi i dawnych wymiarów.

Pamiętam radosny moment, kiedy mniej więcej po roku zeszłam do 62 kilo. Bez specjalnej diety i ćwiczeń. Mój organizm po prostu wracał do siebie. Potem utknęłam na 60 kilo. No, nie do zaakceptowania. Na początku 2019 zrobiło się 58 i wyglądało, że tak już zostanie. Ale nie zostało.

W związku z podwyższonym cholesterolem, na który w mojej sytuacji zdrowotnej nie mogę sobie pozwolić, moja pani doktor pierwszego kontaktu (prawdziwy doktor House w spódnicy!) wysłała mnie do dietetyczki. Ja? Na diecie? Nigdy w zyciu! A jednak. Jak twierdzi dietetyczka, nie ma czegoś takiego, jak dieta. Jest tylko zmiana nawyków żywieniowych. A moje były ponoć haniebne, ponieważ jadałam zasadniczo raz dziennie około 21.00, czyli po powrocie z pracy. Podobno to żywieniowa masakra. No i pani dietetyk zaplanowała dla mnie pięć posiłków dziennie i antycholesterolowe składniki, żebym nie dostała kolejnego udaru. Pięć posiłków dziennie. A ja tego od trzech miesięcy przestrzegam. Grzecznie, sumiennie, choć nie fanatycznie. Serio. I redukuję ten cholesterol, a przy okazji...

Dietetyczki to nie zdziwiło. Uważa, że żeby schudnąć trzeba regularnie jeść. I dlatego powstał ten post. Ponieważ dziś weszłam na wagę i okazało się, że ważę 55,5 kilo. Naprawdę! Powrót do mojej pierwotnej wagi po zafundowaniu organizmowi fizjologicznej rewolucji z rzucaniem palenia zajął trzy i pół roku. Bez specjalnych ćwiczeń. Owszem, od czasu do czasu pływam, jak już się w końcu w wieku 38 lat nauczyłam. Oraz bez żadnych restrykcyjnych diet, poza uregulowaniem nawyków żywieniowych.

Moje dawne spodnie czekały na ten moment. Ale czad, prawda?

poniedziałek, 30 kwietnia 2018

2 lata bez papierosa

Nie palę od 2 lat.

30 kwietnia to moje święto. Pamiętam ten dzień, dwa lata temu, kiedy myśląc o perspektywie niepalenia byłam przestraszona, rozedrgana i niesamowicie zaciekawiona.

Dziś po dwóch latach  już wiem, jak to jest i wiem, że rzucenie palenia jest możliwe. Nie jest łatwo, są bardzo trudne momenty i w każdym z nich trzeba tę decyzję podejmować po raz kolejny. Więc ją podejmuję. Czy zawsze już tak będzie? Nie wiem. W uzależnieniach nie ma zawsze. Ale są dwa lata, które dwa lata temu wydawały się kompletną abstrakcją.

Aż nie dowierzam :)
I nie, to nie tak, że się udało. To był kawał ciężkiej roboty, a nie totolotek.

W tym czasie w moim życiu zmieniło się bardzo dużo, niektóre sprawy pozostały bez zmian, a jeszcze inne wciąż mnie zaskakują, ale co najważniejsze - nadal nie palę.

Chili

Jestem z siebie bardzo dumna, chociaż na co dzień w gruncie rzeczy nie myślę o tym zbyt wiele. To jeden z dwóch moich największych sukcesów życiowych. Drugi to nauczenie się pływania w wieku 38 lat po kilkunastu wcześniejszych nieudanych próbach. Oba, jak widać, wiążą się z przekraczaniem własnych ograniczeń i robieniem rzeczy, które wydawały się niemożliwe.

Czego i wam serdecznie życzę :)

czwartek, 15 czerwca 2017

Rok. Ponad rok

Nie palę już ponad rok. Rocznica minęła 30 kwietnia, ale zupełnie nie było czasu na pisanie. Naszą energię pochłonęła przeprowadzka i zawirowania zdrowotne Mechatka, jednej z naszych kotek. Mechatek ma chłoniaka (uprzedzam pytania - u kotów są one zasadniczo nieuleczalne, ale można je przy odpowiedniej dozie troski na długo zatrzymywać) i kryzysy zdarzają się coraz częściej, więc wizyty u weterynarza są priorytetem. Naprawdę nie miałam ani czasu ani siły myśleć o napisaniu posta na bloga.

Mechatek na jednym z plecaków
przygotowanych do pakowania

Przeprowadzkę można uznać za zakończoną, a Mechatkowe zdrowie po raz kolejny się ustabilizowało. Więc uprzejmie donoszę: nadal nie palę :)

sobota, 11 marca 2017

10 miesięcy z małym hakiem

... czyli: lalala! spodnie spadają mi z tyłka!

Mija właśnie 10 miesięcy (z niewielkim hakiem), od momentu, gdy zapaliłam ostatniego papierosa. Jestem z siebie bardzo dumna, bo mam wrażenie, że dokonałam czegoś, co wydawało mi się absolutnie niemożliwe. Paliłam od bardzo dawna (ponad 20 lat) i bardzo dużo, nie sądząc, że kiedykolwiek uda mi się ten nałóg rzucić. A jednak się udało. Nadal nie zamierzam dyskutować, czy 10 miesięcy bez papierosa to dużo, czy mało, bo zdarzają się sytuacje, gdy ktoś mnie do takiej dyskusji próbuje wkręcić. Z nadzieją, że przyznam, że to niewiele. Co ciekawe, najczęściej są to osoby, które albo same próbowały palenie rzucić i im się nie udało (po pewnym czasie był nawrót) albo nawet nie próbują. No więc, proszę państwa, nic z tego. Jestem ze swojego osiągnięcia bardzo dumna i wciąż nim zdumiona.

fot. Rafał Nowakowski

Podobnie było z nauką pływania. Po wielokrotnych, nieudanych, trwających przez wiele lat próbach w pewnym momencie życia pogodziłam się z tym, że będzie to dla mnie umiejętność nieosiągalna. Że istnieją ciała, które unoszą się na wodzie, na przykład plastik i drewno oraz ciała, które w wodzie toną, na przykład żelazo, ołów, Ela Grabarczyk. Ale z powodów, o których nie miejsce i nie czas tu opowiadać, postanowiłam podjąć próbę nauczenia się pływania raz jeszcze, w wieku 38 lat. Ostrzegając trenera, aby nie zaczynał nauki od próby przekonania mnie, że ludzkie ciało unosi się na wodzie, gdyż na tym polegli wszyscy dotychczasowi nauczyciele,od profesjonalistów i znajomych poczynając, a na moim ojcu kończąc. Posłuchał i nie zaczął. Efekt jest taki, że dziś pływam z wielką frajdą, co prawda wyłącznie żabką i na plecach, ale pływam i czerpię z tego ogromną radochę.

© Psycholog rzuca palenie
Maira Gall