piątek, 13 maja 2016

Rzucanie palenia - rozmowa z tatą

W związku z tym, że kilka dni temu ojciec wyczaił tego bloga, o czym zorientowałam się, bo pod jednym z postów zamieścił komentarz z wyrazami wsparcia, postanowiłam w końcu do niego zadzwonić i porozmawiać. To była bardzo ważna rozmowa i przypomniała mi setki (tysiące?) innych ważnych rozmów, które toczyliśmy z ojcem odkąd pamiętam. Czasem nie rozmawialiśmy, za to pisaliśmy do siebie listy.

Mam w domu pudło pełne tych listów (kilka lat temu ojciec wręczył mi całe archiwum, a ja je zabrałam jak bardzo cenny skarb i przeczytałam wszystkie z wielkim zaciekawieniem). Korespondencja, dość regularna zresztą, trwała jakieś kilkanaście lat: odkąd nauczyłam się pisać, przez szkołę, aż po końcowe lata studiów. Lektura była bardzo pouczająca, a momentami dość wstrząsająca: nie wiem, czy znam kogoś, kto ze swoim ojcem rozmawiał tak otwarcie na wszystkie (naprawdę wszystkie) tematy. Jestem mu za to ogromnie wdzięczna. Bo to strasznie ważne, kiedy można ze swoim ojcem tak pogadać.

Na przykład, kiedy ma się 14 lat i dojdzie się do wniosku, że się nie wierzy w Boga i idąc spacerkiem wzdłuż przeciwpowodziowych wałów nad Sołą można powiedzieć:
- Wiesz tato, ja chyba nie wierzę w Boga.
- To będziesz miała w życiu ciężej.
- Dlaczego?
- Bo sama będziesz musiała poszukać sobie odpowiedzi na różne ważne pytania. A jak się jest wierzącym, to niektóre masz gotowe.
A jednak, chociaż to z ojcem byłam zawsze bliżej niż z matką, to ona pierwsza dowiedziała się, że palę. Nie pamiętam, czy po prostu wyciągnęłam paczkę podczas odwiedzin u niej w mieszkaniu, czy wyczuła zapach. Raczej to pierwsze, bo jak siebie znam, to pewnie chciałam sprawdzić reakcję.

Zaczęłam palić w wieku bodajże 19 lat, w okolicach pierwszego roku studiów, czyli będąc pełnoletnią, mogącą o sobie decydować osobą. Nie mogła mi więc papierosów zabronić, ale nie spodobało jej się moje palenie. Mimo, że sama paliła przez wiele lat, a jednym z wyraźnych wspomnień z dzieciństwa jest zapach nikotyny na jej palcach, do dziś kojarzący mi się z poczuciem bezpieczeństwa. W tamtym okresie już rzuciła (na żywca, mocą swojego postanowienia). Spróbowała zatem podstępem, stwierdzając, że jak palę, to mi się buzia tak wyciąga i nieładnie wyglądam. W sumie byłam zdziwiona tak łagodnym potraktowaniem. Obiecałam jej zatem, że nie będę palić u niej w domu, skoro widok jest dla niej nieprzyjemny. Jej teren, jej zasady. I na tym się rozmowa o papierosach skończyła.

Z ojcem było inaczej. O moim paleniu nie wiedział zdecydowanie dłużej od niej. Dowiedział się dwa lata później. Nie wiem czemu, może dlatego, że jego zdanie było dla mnie bardziej istotne, a może dlatego, że widywaliśmy się rzadziej i nie było okazji? Pamiętam jednak moment, kiedy "się okazało". Tuż po pogrzebie matki usiedliśmy w restauracji. Ojciec wyciągnął i położył na stoliku swoją paczkę. Ja zatem wyciągnęłam z torby i położyłam swoją.
- Palisz?
- Palę.
Również w tym przypadku ojciec nie zajął się zabranianiem, zakazami, pouczaniem itp. Nie miał zresztą jako rodzic takich zachowań w ogóle w repertuarze. A poza tym, jak mógłby mi zabronić, skoro sam palił?

Ojciec palił, odkąd pamiętam. Rzucał wiele razy, dokładnie tak, jak w cytacie z Marka Twaina. Rzucał na różne sposoby, ma za sobą nawet przygodę z akupunkturą. Pamiętam jego zdanie na temat skuteczności tej metody: uważał, że opiera się ona na wzbudzeniu u pacjenta przekonania, że taki drogi zabieg nie może być nieskuteczny i że skoro już wydał tyle kasy, to zaciśnie zęby i wytrzyma. Jak wiadomo, żadnego nałogu za pomocą samego "wytrzymywania" rzucić się raczej nie da. Owo wytrzymywanie ma zresztą w slangu branżowym urokliwą nazwę "dupościsk". No właśnie. Ile można na dupościsku? No więc wtedy ojcu się również nie udało.

Za to udało mu się teraz. Nie pali od 5 lat. Dlatego też jego zdanie i doświadczenie wydało mi się tak cenne i podczas rozmowy chciałam zapytać przede wszystkim o to, jak sobie poradził i z czym było mu trudno. I kiedy jest najtrudniej. Wiedziałam też, że mogę liczyć na szczerość, a nie na dobre rady, których dostawałam w pierwszych dniach dużo, choć do niczego się zwykle nie przydają, za to skutecznie irytują (i nie jest to irytacja wynikająca z odstawienia nikotyny).

Czego się dowiedziałam? Ojciec również rzucał z chemicznym wspomaganiem, bo podobnie jak ja, doszedł do wniosku, że przy takim natężeniu nałogu, bez farmakologicznego wsparcia nie da rady odstawić. Tyle, że on korzystał z nikotynowej terapii zastępczej, stopniowo zmniejszając dawki nikotyny. Zna zjawisko głodu nikotynowego i wie, jak bywa podstępne (nie bez powodu przecież te liczne wcześniejsze próby, tylko z racji nie poradzenia sobie z niespodziewanymi głodami). Rozumie więc moje chrupki i słodycze. Co ciekawe, potwierdził moją refleksję, zaczerpniętą z terapii uzależnień: tak, najtrudniejszy był dla niego pierwszy rok. Potem już było łatwiej. Bo to kwestia wprawy. To daje nadzieję :)

Pisałam o tym w jednym z wcześniejszych postów, dlaczego tak ważna jest wzmożona czujność właśnie w tym okresie:
"Podobnie, jak powiedziałabym osobie uzależnionej od alkoholu. Bo taki rok powinien wystarczyć do nauczenia się najważniejszych umiejętności potrzebnych do życia bez "ulubionej" substancji, czyli np. identyfikowania objawów głodu, radzenia sobie z głodem, unikania zagrożeń, szukania wsparcia, kiedy trzeba, nowych sposobów radzenia sobie ze stresem, odprężania się, nagradzania. I tak dalej, ale to są podstawy. Ten pierwszy rok (może pół roku, nie wiem, sprawdzę), to czas, kiedy należy się tego wszystkiego nauczyć. Żeby było łatwiej. Bo to kwestia wprawy".
Zrozumiała stała się dla mnie również znana z AA instytucja sponsora, czyli opiekuna - kogoś bardziej doświadczonego w swoich zmaganiach z nałogiem, do kogo można zadzwonić o dowolnej porze dnia i nocy. Ojciec powiedział bowiem: "I wiesz, jakbyś już nie mogła wytrzymać, to dzwoń, pogadamy". Słysząc takie słowa poczułam ogromną ulgę. I takie zaopiekowanie. Bo to jest prawdziwe wsparcie - czyjeś osobiste doświadczenie, czyli gdy ktoś mi mówi, jak sobie dawał radę i z czym sobie nie dawał, kiedy wychodził ze swojego uzależnienia, a nie dobre rady, mniej lub bardziej nietrafione.

Jak powiedział tata:
Z tym tematem każdy musi uporać się sam.
Tak. To ja muszę znaleźć swoją motywację i swoje sposoby, korzystając ewentualnie z doświadczeń bardziej doświadczonych, jeśli zechcą się za mną nimi podzielić. Ale łatwiej jest "With A Little Help From My Friends" - ten cytat również znam od ojca ;) A wy znajdźcie sobie, z czyjej to piosenki ;)
Dziękuję, że jesteś, tato.

ps 1. O dobrych radach napiszę wkrótce, bo temat wydaje mi się istotny - i mnie, jako osobie wychodzącej z nałogu i mnie jako terapeutce uzależnień. I o tym, czy psycholog ma łatwiej.
ps 2. O tym, jak jest po 2 tygodniach napiszę jutro (TAK, TAK, TO JUŻ 2 TYGODNIE!!!)
ps 3. Myślę, że najbardziej nerwowy czas mam już za sobą, a bieżąca sytuacja jest już na tyle ogarnięta, że mogę się zabrać również za uzupełnianie górnego menu :)
ps 4. Do ojca owszem, zadzwoniłam, ale nie w nikotynowym kryzysie, tylko z zapytaniem o zgodę na wykorzystanie wizerunku na potrzeby bloga. Zgodę otrzymałam.

4 komentarze

  1. Taki tato,to skarb.Mam taki skarb w domu.Jesteśmy szczęściarami Elu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękną masz relację z Ojcem. Wspaniale, że jest wtedy, gdy go potrzebujesz.

    OdpowiedzUsuń

© Psycholog rzuca palenie
Maira Gall